Rama Yade, francuska polityk senegalskiego pochodzenia, która była prawdziwą gwiazdą w gabinecie Nicolasa Sarkozy'ego, ujawnia prawdziwą twarz francuskich elit politycznych - pisze Adam Sage.
Francuska elita, która obnosi się ze swoim zaangażowaniem w walkę z rasizmem, to jedna z najbardziej uprzedzonych i nietolerancyjnych grup społecznych w kraju, twierdzi młoda czarnoskóra polityk. Ale nie tylko politycy mają takie zapatrywania, coraz więcej Francuzów oficjalnie popiera skrajnie prawicowy Front Narodowy kierowany przez Marine Le Pen. Doszło dotego, że ugrupowanie to po raz pierwszy stało się liderem przedwyborczych sondaży i najbliższe wybory do europarlamentu będą sprawdzianem siły tej partii.
Rama Yade, niegdyś gwiazda w rządzie Nicolasa Sarkozy'ego, twierdzi, że po przyjęciu nominacji na członka francuskiego gabinetu spotkała się z otwartą wrogością przedstawicieli establishmentu.
- Byli mocno zaskoczeni, gdy okazało się, że mówię, myślę, a przede wszystkim, Mon Dieu!, że mogę być przeciwnego zdania co oni - mówi francuska polityk senegalskiego pochodzenia.
Jej komentarze opublikowane w wywiadzie dla "Timesa" zapewne tylko podsycą gniew Francji wstrząsanej kolejnymi kryzysami. W ubiegłym tygodniu politycy z całego spektrum francuskiej sceny politycznej ostro potępiali rasizm, po tym jak Christiane Taubira, minister sprawiedliwości pochodząca z Gujany Francuskiej, została dwukrotnie porównana do małpy - wypowiedzi w takim tonie to pokłosie rewolty wobec podnoszenia podatków przez prezydenta Hollande'a i obniżenia ratingu kraju.
- To bardzo, ale to bardzo ponury obraz - zauważa 36-letnia Yade, która mimo wątpliwości powraca do polityki. Urodzona w Senegalu, wyemigrowała z rodziną do Francji i osiedliła się pod Paryżem w wieku 10 lat. Z czasem zdobyła francuskie obywatelstwo, wstąpiła do centroprawicowej Unii na rzecz Ruchu Ludowego i w 2007 r. objęła stanowisko sekretarza stanu ds. praw człowieka w ministerstwie spraw zagranicznych w rządzie Sarkozy'ego.
Dzięki swojemu doświadczeniu stała się adwokatem tego, czego Francji brakuje: postępowej polityki, zaangażowania w prawdziwą równość i "najlepszego modelu" integracji imigracji na świecie. Problem w tym, że kraj coraz bardziej oddala się od jej ideałów.
Jak twierdzi, pojawiło się poważne niebezpieczeństwo, że jedność narodowa pęknie pod naciskiem dyskryminacji etnicznej, żądań regionalnych i poszerzającej się przepaści między bogatymi i biednymi. - Francuzi muszą sobie odpowiedzieć na jedno ważne pytanie: Czy nadal chcą mieszkać razem? Czy wciąż łączy ich to samo przeznaczenie?
O Yade, która wycofała się z życia publicznego, gdy jej obóz stracił władzę, a ona sama zaszła w ciążę, zrobiło się znów głośno w mediach za sprawą publikacji nowej książki, "Carnets de Pouvoir" (Zapiski o władzy), opowiadającej o jej czasach w rządzie.
Wspomina w niej wrogość, jakiej doświadczyła ze strony podstarzałych białych polityków wyznających ideę "jednokolorowej Francji", po tym jak zaskakująco szybko zrobiła karierę polityczną, wchodząc do francuskiego gabinetu.
Roselyne Bachelot, była minister zdrowia, stwierdziła np., że Yade dostała tę pracę tylko dlatego, że Sarkozy potrzebował czarnej kobiety w swoim rządzie. - Gdyby do tego była niepełnosprawną lesbijką, zostałaby premierem - oświadczyła swego czasu Bachelot. Zdaniem Yade takie wypowiedzi wiele mówią o elicie politycznej, która okazuje się znacznie bardziej konserwatywna niż całe społeczeństwo. - W naszym systemie politycznym nie ma zbyt wielu młodych ludzi, kobiet ani muzułmanów, a ja byłam tym wszystkim. Klasa polityczna była bardzo zaskoczona.
Ostatnie rozdziały książki napisane w kwietniu, przed narodzinami jej córki Jeanne, przedstawiają dość zniechęcającą wizję jej kraju. Francja, twierdzi autorka, spycha na margines obywateli czarnoskórych i pochodzenia arabskiego, których zmusza się do "życia w ukryciu".
Yade przyznaje, że w ostatnich dniach ciąży poważnie rozważała możliwość odejścia z polityki na dobre.
- Zaczęłam myśleć o dzisiejszej Francji i doszłam do wniosku, że chyba nie chcę już w tym uczestniczyć, bo wszystko się tak
zradykalizowało.
Ostatecznie jednak wróciłam [po macierzyńskim], ale wahałam się ze względu na tę jakąś zbiorową bezsilność. Ludzie myślą, że jest źle i że będzie jeszcze gorzej. Yade jest na tyle zdegustowana, że jeśli kiedyś zdecyduje się rzucić politykę, zapewne wyprowadzi się poza granice Francji. - Lubię kraje, w których jest kreatywność, energia, wolność. Dlatego tak mi smutno z powodu Francji, bo odnosi się wrażenie, że u nas tego już nie ma.
Podczas naszej rozmowy na tarasie eleganckiej paryskiej restauracji pokazuje te cechy jej optymistycznej osobowości, dzięki którym jeszcze niedawno uchodziła za najpopularniejszego polityka we Francji: psotny uśmiech, śmiałe opinie, szyk. Ale jest w niej też powaga, np. gdy wyjaśnia, dlaczego mimo jej ogromnej sympatii dla prezydenta Sarkozy'ego ich ścieżki polityczne się rozeszły.
On przesunął się na prawo, próbując zdobyć poparcie zwolenników Frontu Narodowego, ona przystąpiła z kolei do centrowej liberalnej Partii Radykalnej w nadziei, że w ten sposób wzmocni środek sceny politycznej skłaniającej się coraz mocniej ku ekstremom.
Yade uważa, że Francji potrzebne jest nowe pokolenie polityków i nowa polityka. - Nie możemy trzymać się tych samych ludzi, którzy powtarzają te same hasła, bo oni już się zdyskredytowali swoimi porażkami.
- Potrzebujemy więcej kobiet i więcej młodych ludzi. Marine Le Pen już to realizuje. Czy to nie dziwne, że na czele najbardziej reakcyjnej partii we Francji [Front Narodowy] stoi kobieta, a kandydatami do samorządów lokalnych są młodzi ludzie? To nieprawdopodobne, że najbardziej postępową partią w oczach Francuzów jest dziś właśnie Front Nacjonalistyczny.
polskatimes.pl