Szef nadsekwańskich specsłużb i były prezydent Francji, Nicolas Sarkozy zaskarżeni do sądu. Rodziny ofiar islamskiego „terrorysty na skuterze” Mohameda Meraha, który siał postrach w rejonie Tuluzy, zarzucają im, że przez nieudolność i popełnienie karygodnych błędów dopuścili do serii wstrząsających mordów.
Okazało się, że sprawca seryjnych morderstw francuskich komandosów i masakry przed żydowską szkołą 24-letni islamski ekstremista Mohamed Merah - był długo śledzony przez specsłużby, jako potencjalny groźny terrorysta. Tuż przed popełnieniem przez niego pierwszych ataków Centralna Dyrekcja Wywiadu Wewnętrznego uznała jednak, że jest niegroźny i przestała się nim zajmować. Merah zapewnił bowiem funkcjonariuszy, że przebywał w Afganistanie i Pakistanie w celach turystycznych, a nie w obozach szkoleniowych Al-Kaidy. Następnie zabił we Francji strzałami w głowę siedem osób, w tym troje żydowskich dzieci.
"Bezprecedensowa kompromitacja francuskich służb specjalnych i to na całej linii" - tak ostre oskarżenia padły we francuskiej prasie po odtajnieniu dokumentów i informacji dotyczących islamskiego terrorysty Mohameda Meraha, które znajdowały się w posiadaniu Centralnej Dyrekcji Wywiadu Wewnętrznego.
Według francuskiej prasy, Centralna Dyrekcja Wywiadu Wewnętrznego kłamała zapewniając, że nie można było uniknąć dokonanych przez Meraha zabójstw trzech francuskich komandosów oraz masakry przed żydowską szkolą w Tuluzie. Wyszło na jaw, że o terrorystyczna działalność podejrzany był nie tylko sam Mohamed Merah, ale również jego bracia.
Było wiadomo, że Merah szkolił się u terrorystów
Już wcześniej wyszło na jaw, że Mohamed Merah widniał na liście terrorystów w USA, ale nie we Francji. Nadsekwańskie media oburzały się, że śledztwo po zabójstwie trzech francuskich komandosów zostało wszczęte za późno, było zbyt powolne i zajmowała się nim zbyt mała liczba funkcjonariuszy. Pierwszy atak Meraha - zabójstwo komandosa w Tuluzie - miał miejsce w pierwszej połowie marca. Policja od razu podejrzewała, że morderca skontaktował się z żołnierzem po tym, jak wojskowy zamieścił w internecie ofertę sprzedaży motocykla. Funkcjonariusze przypuszczali jednak, że chodzi o krwawe porachunki osobiste i dopiero pięć dni później zaczęli sporządzać listę około 600 osób, które oglądały ogłoszenie w sieci. Działania te można było podjąć dużo wcześniej i schwytać Meraha przed atakiem na żydowską szkołę. Ponadto media ujawniły, że sprawdzaniem numerów IP z listy zajmowało się tylko ośmiu funkcjonariuszy.
Specjaliści podkreślają, że służby powinny "mieć na oku" wszystkie rezydujące we Francji osoby, które - jak Merah - odbyły szkolenia w obozach treningowych Al-Kaidy w Afganistanie i Pakistanie. Kiedy jednak policja chciała aresztować 24-latka, okazało się, że funkcjonariusze nie znają jego aktualnego adresu zamieszkania. Źródła w służbach specjalnych sugerują, że ekstremista został kilkukrotnie przesłuchany w sprawie pobytów w Afganistanie i Pakistanie, ale wyjaśnił wówczas funkcjonariuszom, że to pomyłka i że pojechał do Pakistanu jako turysta. Funkcjonariusze uznali, że nie stanowi on zagrożenia, bo jest "normalnym obywatelem", który pracuje w warsztacie samochodowym.
Według dziennika "Le Telegramme" ekstremista całkowicie zmylił służby specjalne. Przez pewien czas miał przetrzymywać siłą w swoim mieszkaniu syna sąsiadów, którego próbował indoktrynować. Pokazywał mu sfilmowane egzekucje "niewiernych", dokonywane w Afganistanie przez talibów. Jedna z sąsiadek mówiła, że widziała, jak Merah paradował po osiedlu w paramilitarnym stroju z szablą w ręku krzycząc "Allah jest wielki!". Szef francuskiej dyplomacji Alain Juppe przyznał, że być może w funkcjonowaniu francuskich służb istnieją nieprawidłowości.
Po ponad 30-godzinnym oblężeniu, w czasie, którego antyterroryści zabili Mohameda Meraha, wybuchła wojna na słowa pomiędzy francuską żandarmerią. Założyciel antyterrorystycznej jednostki żandarmerii oświadczył, że policjanci się skompromitowali, bo nie potrafili schwytać żywego islamskiego ekstremisty. Jak to możliwe, że najbardziej elitarna jednostka francuskiej policji, nie miała żadnej skutecznej strategii działania? - oburzał się w wywiadzie dla dziennika "Ouest France" Christian Prouteau, założyciel i były szef Grupy Interwencyjnej Żandarmerii Państwowej (GIGN). Zapewnił, że żandarmeria załatwiłaby sprawę w pięć minut, używając gazu łzawiącego.
Tymczasem antyterroryści z policyjnej grupy "Poszukiwanie-Pomoc-Interwencja-Zapobieganie" (RAID) regularnie wrzucali do mieszkania napastnika granaty ogłuszające, co skłoniło terrorystę do walki. Policyjni eksperci odpowiadają natomiast, że gaz łzawiący nie byłby skuteczny, bo ekstremista zabarykadował się w łazience, a szpary mógłby zakleić taśmą klejącą.
źródło: rmf24.pl