- Kiedy musiałem przykucnąć, myślałem wtedy o swoim pradziadku - mówił potem ze łzami w oczach. Pradziadek Karl, najsłynniejszy z Wallendów, fanatycznie oddany swojej profesji, którą zarażał innych członków rodziny, też przykucnął, próbując ratować się przed podmuchami wiatru. Było to w Portoryko, gdzie w 1979 roku pradziadek przechodził na linie między dwoma wieżowcami. Jemu się nie udało, spadł i się zabił, co niektórzy w rodzinie składają na karb mocno zaawansowanego wieku - Karl miał wtedy 73 lata. Był jednym z wielu Wallendów zabitych podczas cyrkowych akrobacji.
- Był dzisiaj bardzo silny wiatr i gdybym nie trenował w domu na Florydzie z wielką dmuchawą, to chyba bym nie dał rady - stwierdził Wallenda. Przejście około 500 metrów na linie - na wysokości 500 metrów nad dnem kanionu - zajęło mu niecałe 23 minuty. Jak przyznał się dziennikarzom, spojrzał w dół tylko trzy razy - nie żeby się bał, ale linoskoczek musi koncentrować się na linie.
Indianie oburzeni za szarganie świętości
Miejsce, w którym Wallenda dokonał swojego wyczynu, znajduje się na terenie Indian Navajo. Wprawdzie władze rezerwatu zgodziły się na organizację imprezy, którą telewizja Discovery transmitowała na żywo na cały świat, ale plemię jest w tej sprawie podzielone.
- On przechodzi bardzo blisko świętego miejsca, gdzie Little Colorado wpada do Colorado i gdzie po śmierci wędrują duchy Indian z plemienia Navajo. Ten show to brak szacunku dla naszych wierzeń i tradycji! - mówiła Indianka Darlyn Martin, która stała przy szosie z transparentem: "Wallenda nie przechodź nad Little Colorado!". - Gdyby zginął, jego duch byłby tam po wsze czasy intruzem - dodawał Lorenzo Robbins, który również uczestniczył w proteście.
- Ta ziemia została nam zabrana 150 lat temu przez białego człowieka. Potem oddali nam mały rezerwat. Ale oto teraz biały człowiek znowu przychodzi, fundując "show" obcy naszej kulturze. Znowu zabiera nam tę ziemię, tym razem w sposób symboliczny - mówił mi Sam Minkler, fotograf z Flagstaff, który też jest Indianinem Navajo. Pomimo że krytykował wczorajszą imprezę, przyjął zlecenie, żeby zrobić fotoreportaż z akrobacji.
Spytałem triumfującego Wallendę, czy zdaje sobie sprawę z kontrowersji i czy czuje się winny. - W tych okolicach odbyło się tyle kaskaderskich i akrobatycznych pokazów, że nie wydaje mi się to problemem - odpowiedział raczej na odczepnego, zbyt szczęśliwy i rozemocjonowany, żeby zajmować się takimi dylematami.
Jak powiedział mi Erny Zach, rzecznik plemienia Navajo, Wallenda nie ma racji - w rezerwacie nie było dotąd żadnych akrobacji. Chciał je przeprowadzić jakiś Francuz, ale nie dostał zezwolenia od Indian. Akrobacje odbywały się za to już kilkakrotnie na drugim, zachodnim krańcu Wielkiego Kanionu.
Mimo to Zach uważa, że zezwolenie na akrobacje w rezerwacie było słuszne. - Są dwie szkoły wśród amerykańskich Indian - wyjaśniał. - Pierwsza jest taka, że siedźmy w naszych rezerwatach, kontemplujmy przyrodę i rozpamiętujmy krzywdy, które zostały nam wyrządzone przez białych. Oczywiście można i tak, nie potępiam tradycjonalistów z plemienia Navajo. Niestety, często kończy się to bezrobociem, alkoholizmem i narkomanią. Druga szkoła jest taka, żeby nie rozpamiętywać przeszłości. Co się stało, to się nie odstanie, biali nie odjadą z Ameryki do Europy. Wiele narodów na świecie, nie tylko amerykańskich Indian, zostało skądś wypędzonych, ale się po tym podniosło. Dlatego uważam, że trzeba wykorzystać to, co mamy - a mamy rezerwat w pięknym miejscu, do którego mogłoby przyjechać wielu turystów. Trzeba patrzeć do przodu, a nie do tyłu. Zgodziliśmy się na występ Wallendy, bo - oprócz udziału w zyskach z imprezy - była to promocja Navajo.
Teraz pora na wieżowce Nowego Jorku
Tymczasem rozpromieniony Wallenda, który w zeszłym roku przeszedł nad wodospadem Niagara, ogłosił, że teraz marzy o linie rozpiętej między dwoma najsłynniejszymi wieżowcami Nowego Jorku - Empire State Building i Chrysler Building. Problemem są nowojorskie prawa, które na to nie zezwalają. Ale zawsze można zmienić prawo - żeby Nik mógł przejść nad Niagarą, czyli z USA do Kanady, stan Nowy Jork musiał przyjąć specjalną ustawę.
Zapytałem go, czy zdecydowałby się przejść między nowojorskimi wieżowcami bez zgody tamtejszych władz - tak jak Francuz Philippe Petit, który w 1974 roku razem ze swoją ekipą w nocy rozpiął linę między wieżami World Trade Center, a rano ją przeszedł kilka razy tam i z powrotem, robiąc sobie żarty z policjantów bezradnie obserwujących go na dachach. Petit i jego przyjaciele dostali się do WTC, udając ekipy naprawcze, mieli sfałszowane legitymacje, przygotowywali swój spisek przez wiele miesięcy. Francuski linoskoczek został aresztowany, ale ostatecznie władze Nowego Jorku postanowiły mu darować winy - w zamian za pokaz żonglerki dla dzieci w Central Parku. Historię tę opowiada znakomity, wielokrotnie nagradzany film dokumentalny "Człowiek na linie".
Okazuje się, że Nik nie ma francuskiej fantazji (zapewne wynika to z faktu, że rodzina Wallendów pochodzi z Niemiec). Odpowiedział mi ze śmiertelną powagą, że jest człowiekiem uczciwym i nigdy w życiu nie będzie uprawiał żadnych akrobacji nielegalnie.